-
O depresji przedsiębiorcy
To jak widzimy świat, co jest dla nas ważne – jaki jest nasz świat – jest w dużym stopniu kształtowane przez media. Dzięki rozwojowi techniki są one w stanie jeszcze intensywniej i silniej niż kiedykolwiek przedstawiać historie i doświadczenia cudze albo całkowicie zmyślone z taką siłą, że stają się one nasze własne – wrastają w nasz „filtr” postrzegania świata.
W mediach poświęconych tematyce biznesowej dużo uwagi poświęca się startupom. Startupy to są firmy, które mają nowy, rewelacyjny i rewolucyjny pomysł na usługę lub produkt, taki, który zasadniczo wywróci rynek lub wręcz stworzy zupełnie nowy. Wzorcem dla ludzi, którze je tworzą – oraz wielu, którzy się temu tylko przyglądają – są oczywiście te startupy, którym się udało i które obecnie są wielkimi firmami – a ich założyciele nieprzyzwoicie bogatymi ludźmi. Wielu z nich funkcjonuje wręcz jako swego rodzaju „święci” tej specyficznej odmiany wiary w sukces, ikony i idole do naśladowania – Steve Jobs (Apple), Bill Gates (Microsoft), Larry Ellison (Oracle), trzej założyciele Google, Mark Zuckerberg (Facebook) a ostatnio Elon Musk (Tesla, Space-X). Jest jeszcze wielu innych znanych tylko w swojej produktowej niszy albo na lokalnym, krajowym rynku. Właściwie każdy założyciel startupa, który się w miarę rozwinął może zakosztować odrobiny sławy i uznania, bo to ich sukcesy są wzorem a oni sami wzorcem do naśladowania. Ogląda się wywiady z nimi, studiuje ich działania, sposób życia i dietę w nadziei, że może uda się powtórzyć ich sukces.
Wszystko to jest piękne i pouczające, ma jednak jedną paskudną wadę. I nie chodzi mi o powszechnie znany fakt, że przytłaczająca większość startupów kończy się kompletną klapą (albo pomysł albo wykonanie albo jedno i drugie nie było tak rewolucyjne i rewelacyjne jak się wydawało), bo z tym się liczy nawet większość założycieli startupów. Ani nawet o to, że wielu z nich swój sukces zawdzięcza nie tylko świetnemu pomysłowi i szczęściu, ale także koneksjom dzięki którym mogli dotrzeć do ludzi, z którymi przeciętny Kowalski nie ma szans porozmawiać. Nie, mam na myśli ten przykry fakt, że patrząc przez ten właśnie filtr normalny, dobrze prowadzony biznes, który rośnie o te 10-15% rok do roku wydaje się być kompletną porażką a prowadzący go życiowymi nieudacznikami przy wspomnianych wyżej ikonach sukcesu i ich wynikach. Niestety wielu przedsiębiorców wpędza to w depresję, która jako żywo przypomina mi depresję wielu kobiet, które będąc całkiem ładnymi dołują się porównując się z podrasowanymi w Photoshopie zdjęciami modelek.
Dużo ważniejsze niż samopoczucie tych przedsiębiorców jest jednak to, że gospodarka opiera się właśnie na takich normalnych, przeciętnych firmach a nie na super-startupach. To właśnie one dostarczają większości usług i towarów, z których korzystamy i wypracowują większość narodowego bogactwa. Dlatego wydaje mi się, że powinniśmy je bardziej doceniać. I sami przedsiębiorcy powinni siebie i swoje firmy także bardziej docenić. Dobrze prowadzony biznes, który notuje systematyczne wzrosty, ma zadowolonych klientów, dobre produkty, jest dobrze zarządzany i solidnie rozwijany to duży sukces, który nie wszystkim udaje się osiągnąć.
-
Kwintesencja polskiego problemu z etyką pracy
To zdjęcie pokazuje świetnie, w jednym obrazie, pewien feler naszej kultury, który odciska się przemożnie na etyce pracy w Polsce.
Najpierw wyjaśnienie dla laików co na tym zdjęciu widać. Jest to zdjęcie z toalety w wagonie PKP. Na zdjęciu widzimy u góry specjalny dozownik do mydła w kawałkach. Dozownik ten działa w ten sposób, że jeśli pokręcać ręką czarnym pierścieniem widocznym u dołu to przez znajdujący się w nim otwór spadają na dłoń wiórki mydła zeskrobywane ze znajdującej się w środku kostki. Kostki muszą być specjalne – mieć odpowiednie wymiary oraz charakterystyczny kształt podłużnego prostopadłościanu z dziurką w środku. Takie właśnie mydło widzimy leżace pod dozownikiem.
Obrazek ten jest znany praktycznie każdemu, kto podróżował kiedykolwiek w Polsce pociągiem. Mydła leżące pod dozownikami są tak powszechne, że wiele osób nie wie nawet, że powinny się znajdować w urządzeniu widocznym na zdjęciu – i że jest to właśnie dozownik do mydła. Ba! Nie wiedziało o tym nawet wiele osób na grupie dyskusyjnej miłośników kolei, gdzie zdjęcie to wrzuciłem przed paroma dniami. Zakładam jednak, że wiedzą o tym pracownicy PKP (obecnie PKP IC albo jego podwykonawca), którzy sprzątali ten wagon. Mimo to jednak mydło leży tam gdzie leży.
Urządzenie, któremu poświęciłem już tyle miejsca nie jest jakimś lokalnym polskim wynalazkiem ani czymś niezwykłym. Do lat siedemdziesiątych – kiedy to zaczęły je wypierać z wagonów dozowniki mydła w płynie – stanowiło standardowe wyposażenie toalety wagonowej w większości krajów Europy. W związku z tym spotyka się je do dziś w starszych wagonach w Czechach, w Niemczech, we Francji. Nigdy nie leży jednak pod nim kawałek mydła – nie, zawsze jest on w środku a urządzenie działa. I na tym właśnie polega różnica.
Czy widzisz już gdzie leży problem?