• Różne,  Technologia,  Życie i inne refleksje

    Dlaczego media antyspołeczne są antyspołeczne?

    W poprzednim artykule opisałem nieco mechanizm działania mediów antyspołecznych. Jednak ich szkodliwe działanie jest dużo, dużo głębsze – i niestety dużo potężniejsze.

    Żeby to dobrze opisać musimy się jednak cofnąć w czasie. I to solidnie bo do… początków człowieka czyli homo sapiens. Temat nie jest tak prosty jak mogłoby się wydawać, bo to kiedy nasi przodkowie pojawili się na Ziemi to kwestia zaskakująco dyskusyjna. Z jednej strony wykopaliska anatomicznie zgodne ze współczesnym człowiekiem sięgają aż 315 tysięcy lat wstecz. Z drugiej zaś inni uczeni argumentują, że choć były to być może istoty biologicznie (genetycznie) odpowiadające homo sapiens to jednak nie odpowiadały definicji od strony zachowań – a więc odpowiedniego poziomu myślenia przejawiającego się w tworzeniu odpowiednich artefaktów – narzędzi, sztuki itp. Najbardziej jednak “konserwatywny” szacunek tychże sceptyków ustala początek ludzi na Ziemi na jakieś 50 tysięcy lat temu, wtedy bowiem pojawiają się w wykopaliskach artefakty, które nie pozostawiają już żadnych wątpliwości co do poziomu ich autorów.

    Przyjmując zatem roboczo tą pesymistyczną wartość – 50.000 lat ludzkości – oznacza to, że przez dziesiątki tysięcy lat ludzie żyli w pewien określony sposób i to właśnie ten sposób życia uformował naszą psychikę. Dodać można, że nawet przyjmując, że poprzednie 250.000 lat to byli “prawie-ludzie” to jednak biorąc pod uwagę ciągłość procesu ewolucyjnego to właśnie ich życie kształtowało nie tylko naszą obecną psychikę ale nawet kształt mózgu.

    Jakie to było życie? Pomijając aspekty takie jak kwestie zdobywania pożywienia, zagrożeń czy oceniania czy było to życie ‘fajne’ czy nie (zwłaszcza z dzisiejszego punktu widzenia) było to życie mające następujące cechy charakterystyczne:

    • Duże rodziny – typowo kobieta w ciągu życia miała więcej niż 10 dzieci no chyba, że zmarła podczas któregoś porodu
    • Silne więzy krwi – rody, klany itp.
    • Stabilność terytorialna – mało kto podróżował dalej niż do sąsiedniej wioski
    • Stabilność społeczna – te same osoby – najczęściej tworzące jeden lub kilka klanów mieszkały na tym samym terenie przez setki lat, w efekcie ludzie żyjący stykali się przeważnie na co dzień z tymi samymi osobami przez większość życia – zmiany “składu osobowego” wynikały głównie z naturalnych procesów (narodzin i zgonów).
    • Stabilność zajęć – ludzie najczęściej robili mniej-więcej to samo całe życie, oczywiście w jakimś stopniu doskonaląc się w tym, owo zajęcie było w dużym stopniu determinowane zajęciem rodziców, nie było zazwyczaj wynikiem własnego wyboru.

    A więc przez większość tego czasu – przez dziesiątki, setki tysięcy lat – przeciętny człowiek żył w dużej rodzinie, będącej częścią rodu/klanu, na terenie mniejszej lub większej wioski, którą znał od dzieciństwa, wśród ludzi, których znał. Po opanowaniu podstawowych umiejętności (chodzenie, jedzenie, mowa) brał udział w pracy swoich rodziców – jeśli był dziewczynką matki, jeśli chłopcem ojca. I opanowawszy od nich umiejętności właściwe dla płci i profilu wykonywał je do końca (najczęściej nie tak długiego jak dziś) życia. I jeżeli robił to w miarę dobrze miał stałe miejsce w strukturze społecznej swojej wioski oraz klanu.

    To właśnie takie życie nas uformowało. Ślady tego znajdujemy w naszej psychice, na przykład w takich fenomenach jak dynamika grupy czy liczba Dunbara. Grupy liczące więcej niż kilkanaście osób nie są w stanie utrzymać spoistości i rozpadają się na podgrupy – to “ślad” po wielkości rodziny typowej dla 99,9996% historii ludzkości. Możemy znać osobiście (poznawać z twarzy, wiedzieć kim są itp.) w jednym czasie około 250 osób – to “ślad” po rozmiarze wioski z “przyległościami”.

    Ale te ślady to coś więcej niż tylko liczby, wielkości tych grup. To także coś innego – to wzorce, sposoby interakcji. Wracając do przykładu znaczącą cechą procesu grupowego jest to, że w grupach występują te same zestawy ról niezależnie od kultury, zawodu, pozycji społecznej czy wykształcenia ludzi. Ogólnie uważam psychologię za pseudonaukę, ale ta rzecz jest akurat dość solidnie przebadana – tj. dynamika grupy powtarzalnie działa w wielu badaniach prowadzonych w różnych krajach. Jednocześnie wskazują one również na to, że samo dopasowanie się do grupy jest procesem stresującym, co jest zrozumiałe, bo patrząc z tej długiej ewolucyjnej perspektywy formowanie zupełnie nowej grupy z osób, które wcześniej się nie znały było zdarzeniem rzadkim.

    Zatem przez przytłaczającą większość historii ludzkości człowiek większość swego życia spędzał w stabilnej wspólnocie, w której miał swoje miejsce. To miejsce wynikało przede wszystkim z pozycji we wspólnocie jego rodziców, ale oczywiście miała miejsce swego rodzaju konkurencja (wiązały się z tym także różne rytuały “przejścia do dorosłości”). Była ona jednak ograniczona do owej niewielkiej społeczności, w której dana osoba się obracała a także uregulowana ustalonymi w jej kulturze zasadami.

    Zmiany we wspólnocie były bardzo powolne i poniekąd naturalne – niektórzy umierali inni się rodzili. Jeszcze wolniej zmieniały się reguły i zasady rządzące życiem, zwyczaje i moralność, zasady, których należało się trzymać by dawać sobie radę. Te trwały niezmienne przez wieki.

    Przy tym ludzie znali osoby ze swojej rodziny i wioski dużo „prawdziwiej” – nie było tak, że widzieli tylko ich „podrasowaną”, publiczną wersję. Ciężko udawać kogoś kim się nie jest przed ludźmi, z którymi stykasz się całe życie na relatywnie niewielkim terenie. Zarazem, dzięki temu ludzie wiedzieli, że również i inni nie są idealni, że miewają gorsze momenty, że coś im nie wychodzi i tak dalej. Zatem obraz tego jakie może być życie innych był bardziej rzeczywisty.

    Podsumowując: ludzie wyewoluowali przez dziesiątki a właściwie setki tysięcy lat do życia w stabilnych społecznościach, o jasnych, przewidywalnych regułach, gdzie skala porównań własnej osoby do innych była ograniczona zarówno wielkością grupy jak i wyznaczanymi kulturowo możliwościami ewentualnego awansu, a przy tym porównania te były bardziej prawdziwe.

    Tymczasem era techniczna – jeśli liczyć ją od wdrożenia na szerszą skalę maszyn i pierwszego mechanicznego transportu (kolej) – trwa dopiero około 200 lat, a więc 0,4 promila tego czasu. Era Internetu to – licząc nie od jego wynalezienia ale od upowszechnienia – jakieś 24 lata, zaś media antyspołeczne powstały dopiero około 14 lat temu. Te liczby to już nie dziesiąte, ale setne i tysięczne części promila – i to, podkreślam, przyjmując bardzo konserwatywne założenie co do tego jak długo istnieją ludzie na Ziemi. Jeśli uwzględnić wcześniejszy okres formowania się sposobu myślenia, psychiki a nawet po prostu mózgu człowieka to obecny okres jest niezauważalnie mały.

    A przy tym warto podkreślić, że choć zmiany techniczne trwają 200 lat, to jednak do końca lat 1960-tych wciąż utrzymywały się tradycyjne formy społeczne (rodzina). Mówiąc prościej degrengolada już była, ale nie na taką skalę jak obecnie. A 70 lat to za mało by ludzie mogli ewolucyjnie zmienić swoją konstrukcję psychiczną.

    Tak więc obecnie doszliśmy do etapu, w którym w tzw. rozwiniętych społeczeństwach człowiek uformowany przez tysiąclecia do stabilności, do odnajdywania swojego miejsca w małej społeczności, zderza się ze światem, w którym tego wszystkiego zwyczajnie nie ma! Jest dokładnie odwrotnie – mało kto zna swoich sąsiadów ale wszyscy porównują się ze wszystkimi a wzorcem są epatujący prawdziwym lub – częściej – fałszywym sukcesem “influenserzy”. Zamiast naturalnego procesu znajdowania swojego miejsca w lokalnej społeczności, rozwijania się w tempie, do którego jesteśmy organicznie przystosowani, mamy ciągłą presję bycia „najlepszym na świecie” – co jest oczywiście niemożliwe dla przytłaczającej większości ludzi. Zatem ustawia tych ludzi w pozycji wiecznego nieszczęścia, wiecznego niespełnienia i niezadowolenia ze siebie samych.

    Efekty? 15-o latki porównujące się z najbardziej znanymi rówieśnikami z całego świata tak co do urody jak i osiągnięć, co wpędza je w depresję. 25-latek w depresji, bo porównuje się z globalnymi „success stories” i czuje się nieudacznikiem. A w lokalnej społeczności, normalnej z punktu widzenia tego jak człowiek jest zbudowany, każde z nich byłoby całkiem zadowolone ze swojej pozycji i osiągnięć.

    Media antyspołeczne pogłębiają ten problem na wiele sposobów. Po pierwsze, epatują obrazami życia „influenserów” – ludzi rzekomo odnoszących oszałamiające sukcesy, wiodących idealne życie, podróżujących po świecie prywatnymi odrzutowcami, mieszkających w luksusowych willach. Co ciekawe, najbardziej popularni są tam ci, którzy obiecują innym, że nauczą ich jak taki „sukces” osiągnąć – a więc jak zostać takim „influenserem”.

    Warto przy tem zauważyć, że cała ta „wierchuszka” mediów antyspołecznych, ci najbardziej popularni “twórcy” tak naprawdę nic nie tworzą, nic nie budują, nie wnoszą żadnej wartości do cywilizacji1. Przypomina to zachowanie myszy z końcowej fazy eksperymentu „mysiego raju” Calhouna – które już tylko pokazywały sobie nawzajem jak piękne mają futerko. Tu też mamy tylko epatowanie własną urodą i demonstracyjną konsumpcją.

    Co gorsza, znacząca część tego wszystkiego jest po prostu fałszywa. Operacje plastyczne i filtry „upiększające” twarze to standard od dawna. Obecnie “influenserzy” wynajmują studia filmowe pozwalające udawać, że mieszka się w luksusowym apartamencie. Ba! Są studia udające prywatne odrzutowce do wynajęcia na godziny by zrobić zdjęcia udające status i bogactwo. Jednak ludzie, którzy potem oglądają te filmiki często nie zdają sobie z tego sprawy.

    I ten fałsz nie jest ograniczony do absolutnego “topu z Ameryki” – stosują go dziesiątki tysięcy “twórców” contentu. I również w Polsce ludzie wynajmują np. mieszkania przez AirBnB by kręcić tam rolki. Mamy też już w większych miastach specjalne kuchnie do kręcenia rolek o gotowaniu (bardzo popularna nisza): oczywiście designerskie, piękne, wyczyszczone na błysk przez personel studia pomiędzy nagraniami. Potem mamy miliony kobiet sfrustrowanych tym, że ich kuchnia czy mieszkanie tak nie wygląda. I na swój sposób to owi “przeciętni” są bardziej szkodliwi, bo ich pozoracja prawdziwego życia wydaje się bardziej autentyczna i mniej nieosiągalna choć jest równie nierealna jak lot prywatnym odrzutowcem zbudowanym z dykty w studiu.

    Sztuczna inteligencja, która właśnie wchodzi coraz szerzej do mediów antyspołecznych dodaje do tego nowy poziom fałszu – twarze i sylwetki nie będa już tylko „podrasowane” filtrami, teraz całe otoczenie, a nawet same postacie mogą być w całości wygenerowane przez AI. Powstaje więc świat całkowicie nierealny, a przez to jeszcze bardziej nieosiągalny dla przeciętnego człowieka, ale zarazem coraz lepiej udający rzeczywistość a więc jeszcze bardziej destrukcyjny.

    Jest to znacznie bardziej szkodliwe niż dawne relacje z życia gwiazd i księżniczek w tabloidach. Po pierwsze dlatego, że tabloidy czytała relatywnie niewielka część społeczeństwa. Po drugie, nikt nie miał złudzeń, że może żyć jak księżniczka – to był inny świat. Tymczasem „influenserzy” udają, że są „tacy jak my”, że każdy może osiągnąć to co oni. Po trzecie tabloid się czytało – proces czytania i oglądania zdjęć nie oddziaływuje na emocje i w ogóle człowieka tak silnie jak nasycone intensywnymi barwami ruchome obrazy ze świecącego ekranu – pod tym względem Instagram, TikTok itp. są dalece bardziej toksyczne niż LinkedIn. I po czwarte nawet jeśli ktoś czytał tabloid to nie robił tego wiele razy dziennie, codziennie, od rana do nocy. A teraz każdy ma w ręku „smartfon” przez wiele godzin dziennie. W połączeniu z powszechnością mediów antyspołecznych tworzy to nieustanną presję na każdego użytkownika, nieustannie pokazując mu jak do kitu jest jego życie.

    W efekcie powstał system, który z jednej strony bombarduje ludzi nierealnymi wzorcami i oczekiwaniami, z drugiej zaś coraz bardziej zabiera im to, co przez tysiąclecia dawało oparcie – stabilną lokalną społeczność, w której każdy mógł znaleźć swoje miejsce. Nie dziwi zatem, że efektem jest epidemia problemów psychicznych, której rozmiary w młodszych pokoleniach są już alarmujące.

    Co gorsza, nie widać drogi wyjścia z tej sytuacji. Media antyspołeczne stały się już zbyt ważną częścią życia społecznego i zawodowego by móc się od nich całkowicie uwolnić. Możliwość życia bez nich stała się już luksusem dostępnym tylko nielicznym dostatecznie bogatym by nie musieć z nich korzystać – albo tym, którzy zdecydują się całkowicie odrzucić współczesną cywilizację i wyjechać gdzieś w dzikie ostępy. A sztuczna inteligencja, choć może służyć jako swoisty bufor między nami a toksycznym systemem mediów antyspołecznych, jednocześnie pogłębia problem wprowadzając nowy poziom sztuczności i fałszu.

    Może jednak uda się AI „wykończyć” media antyspołeczne całkowicie, do poziomu, w którym nie będzie już tam żadnych prawdziwych treści i nastąpi przebudzenie? Wątpię – ale nadzieję można mieć.

    1. Całkiem niezły przykład to ten profil na Instagramie – 80% jego „treści” to pani, która rąbie drzewo siekierą. Takie nic ma 283 tys. followersów a chwali się, że na TikTok ma ich milion. Choć pełno jest dużo gorszych – najpopularniejsze „influenserki” to poprostu e-prostytutki korzystającej najcześciej z e-sutenera czyli platformy „Only Fans” – to ten profil świetnie pokazuje poziom absurdu – oraz zerową wartość „twórczości” tych osób. ↩︎
  • Technologia

    W obronie szamanów AI

    Ostatnio w sieciach antyspołecznych i nie tylko pojawia się sporo tekstów, w których różnej maści specjaliści od AI natrząsają się z innych specjalistów od AI. Schemat jest mniej więcej taki: ja się znam na X, 20 lat w tym siedzę, a tu jakieś gnojki co 2-3 lata temu się za AI zabrały i nie rozumieją X (zaawansowanej matematyki/neurologii/filozofii/wstaw-coś-jeszcze) mądrzą się, oferują jakieś kursy, warsztaty i do tego jeszcze na tym zarabiają. Jeden z takich krytyków nazwał takich ludzi “szamanami AI” co w jego przekonaniu miało być skuteczną obelgą. Druga popularna, równoległa linia krytyki, najczęściej też podawanej „z góry”, to że to wszystko przesada, bo AI przecież nie myśli, bo nie może, bo nie ma mózgu, bo to “tylko” statystyczne zgadywanie, na którym wyżej wspomniane gnojki zbijają kasę wciskając kit naiwnym (“a to bańka, panie, bańka.”). 

    Ja w tych wpisach widzę głównie dwie rzeczy: lęk i klasyczny “ból d… sempiterny”. Ból, bo ktoś siedzi w temacie od tak dawna, ale jakoś nie udało mu się przekuć tego na sukces finansowy czy biznesowy – a innym, co zabrali się za to całkiem niedawno i owszem. Ten ból jest w tych wypowiedziach bardzo czytelny.

    A lęk… To ten sam lęk znany wielu, że to jednak jest przełomowa technologia, która spowoduje, że wiele prac intelektualnych zostanie przejęta przez komputery lub przynajmniej ulegnie fundamentalnej zmianie. Zmianie, której piszący te rzeczy się obawiają bo lękają się – i słusznie! – czy znajdzie się w tym nowym świecie miejsce dla nich a jeśli tak, to jakie. A jak wiemy pierwszym etapem radzenia sobie z taką sytuacją jest próba jej odrzucenia, wyparcia. 

    Ale żeby nie było, że oferuję tu jedynie amatorską płytką psychoanalizę tych wypowiedzi, skupmy się na tym co naprawdę istotne – na praktycznej wartości tego co robią ci nazywani z przekąsem „szamanami”.

    Bo można filozoficzne rozważania czy AI myśli czy nie myśli odłożyć na bok i skupić się na mierzalnych, empirycznie weryfikowalnych umiejętnościach modeli. Na tym co one realnie są w stanie zrobić dla mnie osobiście jak i dla mojej firmy czy organizacji. Bo to, że są to już obecnie potężne narzędzia dające nam nowe możliwości nie ulega najmniejszej wątpliwości.

    Praktyczni szamani

    I tu przechodzimy do “szamanów AI”, bo oni dokładnie to robią – skupiają się na praktyce.

    Szamani ci są bardzo potrzebni i pożyteczni z tego powodu, że pokazują innym jak z AI dobrze korzystać – dobrze, czyli w sposób przynoszący użytkownikowi konkretne korzyści. A naprawdę nie trzeba rozumieć w szczegółach jak działa model, którym się posługujemy żeby umieć nauczyć innych jak z niego korzystać. Nie trzeba też umieć samemu wytrenować od zera nowego modelu (ani tym bardziej mieć koniecznych na to pieniędzy), żeby umieć postawić model open-source na (relatywnie) niedrogim sprzęcie, poddać dodatkowemu treningowi (fine tuning) i następnie zbudować na nim przynoszące wartość rozwiązanie w firmie. A to wszystko oferujemy my – i inni “szamani”. 

    Myślę, że dobrze oddaje to analogia motoryzacyjna: nie trzeba być fizykiem specjalizującym się w dynamice gazów w wysokich temperaturach (i przez to rozumiejącym dokładnie co się dzieje w komorze spalania) żeby prowadzić warsztat samochodowy albo szkołę nauki jazdy. Tym bardziej, że przecież prof. dr. hab. fizyki czy konstruktor silników nie zajmą się naprawianiem silnika w aucie pana Janka z Kutna ani uczeniem pani Marysi z Wrocławia jazdy samochodem. 

    Szamani AI wykonują właśnie tą pożyteczną pracę, która jest potrzebna a której profesorowie informatyki i specjaliści z 20 letnim doświadczeniem w X nie wykonają. Nie wykonają jej nie tylko dlatego, że wielu z nich uznałoby ją za poniżej nie tylko swoich kwalifikacji ale i godności. I nie tylko dlatego, że ich wiedza nie zawsze przekłada się na umiejętność znalezienia korzystnych zastosowań technologii, których teoretyczne podstawy znają tak dobrze. Nie wykonają jej dlatego, że po prostu nie ma ich dostatecznie wielu.

    Każda technologia żeby się upowszechnić potrzebuje kadry “średniej”, a więc tych, którzy niekoniecznie technologię tą tworzą (zwłaszcza kiedy wymaga to nie tylko wiedzy ale i środków na sprzęt i inne potrzebne rzeczy), ale za to realnie pomagają ją ludziom zrozumieć i zastosować. Kiedy 100 lat temu radio zmieniało dynamicznie życie społeczne to poza pionierami i konstruktorami lamp były zastępy techników radiowych, którzy pomagali konkretnym ludziom uruchomić i naprawić ich sprzęt. Tacy ówcześni “szamani radia”. 

    I to jest właśnie ten aspekt, którego różni przemądrzalcy nie rozumieją. Więc jako „Szaman AI” jestem dumny z tego, co robię – owszem, nie stworzę kolejnego przełomowego modelu (podobnie, dodajmy, jak większość tych internetowych mędrków), ale wiem dostatecznie dużo by móc innym skutecznie pomóc z tych modeli skorzystać w ich pracy lub wdrożyć oparte o nie narzędzia w ich firmach. A dzięki temu przynajmniej trochę osób przestanie się AI bać a zacznie go po prostu używać.

  • Różne,  Technologia,  Życie i inne refleksje

    Media antyspołeczne w erze AI

    Ostatnio w świecie mediów antyspołecznych podniosła się mała “burza”. Meta ogłosiła, że wprowadzi na Facebook i Instagram „sztuczne postaci” – profile generowane przez AI, z którymi użytkownicy będą mogli wchodzić w interakcje. Kiedy takie profile faktycznie pojawiły się pod koniec grudnia spotkały się z bardzo negatywną reakcją i podobno mają być wycofane. Ale ja osobiście uważam, że nie zostaną wycofane – zostaną po cichu zastąpione lepszymi wersjami, tworzącymi bardziej przekonywujące treści, których już nikt tak łatwo nie rozpozna.

    No bo przecież już teraz niezależni twórcy aplikacji “połączyli kropki” i stworzyli oprogramowanie, które samo tworzy treści dla mediów antyspołecznych. Pod moimi postami na LinkedIn już kilka razy pojawiły się pochodzące od AI komentarze, a patrząc na wpisy jestem przekonany, że co najmniej 50%-60% treści na tejże platformie jest już kreowanych co najmniej z dużą pomocą AI jeśli nie zupełnie autonomicznie. I myślę, że podobnie jest na Facebooku a także w coraz większym stopniu – w miarę jak narzędzia do tworzenia przekonywujących filmów video się upowszechniają – na Instagramie i TikTok. Rozumiem więc sposób myślenia kierownictwa Meta – skoro korzystają z tego zewnętrzni gracze czemu oni sami by nie mieli skorzystać?

    Ale czy to, że coraz więcej wpisów tworzy AI rzeczywiście drastycznie obniżyło poziom treści na LinkedIn czy innych sieciach antyspołecznych? Ja tak nie sądzę, ale inni już tak. Zauważyłem, że niektórzy użytkownicy zaczynają narzekać, że treści są powtarzalne, nudne, że wpisy są podobne do siebie zlewając się w jedną papkę. I obwiniają o to AI. A tymczasem umyka im jedna ważna rzecz: to nie AI jest źródłem problemu. Jest nim sama istota i konstrukcja mediów antyspołecznych.

    Pozwól, że wyjaśnię.

    Otóż media antyspołeczne mają pewną fundamentalną wadę (?) konstrukcyjną: zmuszają użytkowników do ciągłego publikowania nowych treści. Treści starsze niż tydzień, no, może dwa, nawet jeśli są wyjątkowo dobre i były popularne praktycznie znikają. Więc jeśli jesteś influencerem, sprzedawcą, konsultantem, przedsiębiorcą czy kimkolwiek, kogo sprzedaż – czyli życie – zależy od widoczności, to musisz mieć zasięgi. A żeby mieć zasięgi musisz publikować. I to nie od czasu do czasu, kiedy naprawdę masz coś do powiedzenia, ale regularnie, codziennie, a najlepiej kilka razy dziennie. Tylko wtedy algorytmy Cię „zauważą” i będą pokazywać Twoje treści innym, co będzie skutkować lajkami i followersami, co będzie skutkować jeszcze większą promocją – a w efekcie sprzedażą, o którą przecież wszystkim bawiącym się w tą grę ostatecznie chodzi.

    Nazywa się to ładnie “content marketing”.

    Problem w tym, że nikt – nawet najbardziej błyskotliwy umysł na świecie – nie jest w stanie tworzyć naprawdę wartościowych, głębokich treści dwa razy dziennie, codziennie, przez cały rok. To po prostu niemożliwe. Co więc się dzieje? Ludzie muszą pisać cokolwiek, powtarzać te same spostrzeżenia, argumenty, opowiadać jako “nowość” te same historie i tak dalej. Jeśli musisz stworzyć setki wpisów to jakość przeciętnego wpisu musi spadać. W najlepszym razie można liczyć na „kreatywne” odgrzanie kotleta, czyli okraszenie starej jak świat opowieści osobistym wstępem albo paradoksalną (wygenerowaną) grafiką. Albo relacjonowanie tych samych newsów co setki tysięcy innych kont.

    Przy tym sieci antyspołeczne promują treści krótkie. Treści dłuższe są skracane (zauważ, że trzeba kliknąć “read more”) i mniej promowane. Dlaczego? Bo celem sieci antyspołecznej jest też sprzedaż, a konkretnie pokazywanie użytkownikom reklam. Jeśli użytkownik spędza za dużo czasu na jednym wpisie czy filmie, to w tym czasie nie ogląda reklam. Zatem czytanie z uwagą dłuższych tekstów – takich jak ten – to dla takiego LinkedIn czy Facebooka najgorsza rzecz na świecie, bo to oznacza, że przez 10 minut nie zobaczysz żadnej reklamy! Masz zobaczyć coś krótkiego, co Ci się spodoba albo Cię wkurzy – kliknij koniecznie ikonkę! – i przewinąć dalej, a tam czeka kolejna – krótka! – reklama. I tak w kółko, jak najdłużej, bo im dłużej przewijasz tym więcej reklam sieć antyspołeczna ci pokaże co zwiększa szansę na sprzedaż (“konwersję”), za którą płacą jej klienci czyli reklamodawcy.

    Czyli musi być krótko i musi być często, dużo, jak najwięcej! Bo tylko wtedy istniejesz.

    Efekt jest taki, że MUSI powstawać miałka, powtarzalna co do istoty ale kolorowa, wciągająca papka. Taka jest po prostu logika działania sieci antyspołecznych.

    I nie ma najmniejszych wątpliwości, że AI zrobi to lepiej od człowieka. Oczywiście, że nie napisze nic przełomowego i głęboko mądrego – i to nie dlatego, że inherentnie AI jako takie jest do tego niezdolne, ale dlatego, że w sieciach takich jak LinkedIn czy Facebook kompletnie nie o to chodzi jak pokazałem powyżej. AI jest w stanie spokojnie (nie ma przecież emocji) i metodycznie się do tego dopasować, generować dokładnie takie treści jakich oczekują algorytmy sieci antyspołecznych – i jakie lubią “lajkować” przeciętni użytkownicy pasujący do danego profilu, danej “niszy”1Więcej nawet: AI, zwłaszcza zasilane dopływem bieżących wiadomości i wpisów z innych profili (by rozumieć trendy) ma szansę generować treści obiektywnie lepsze niż zmuszany koniecznością pt. „co dziś wrzucić, muszę coś wrzucić” człowiek. I to generować je tak często jak to jest potrzebne by system takiego LinkedIn zaczął pokazywać te treści kolejnym użytkownikom.

    Co smutne, to że praktycznie coraz trudniej jest żyć bez tych sieci, bez brania udziału w tej intelektualnej równi pochyłej, którą one wytwarzają. Nie masz wyboru, nie możesz pisać na LinkedIn czy X wtedy, kiedy masz poczucie, że masz coś mądrego i ciekawego do przekazania, nie możesz powiedzmy podzielić się jakimś dłuższym i przemyślanym tekstem raz na miesiąc, bo wtedy przegrywasz z “szumem” generowanym przez tych lepiej przystosowanych do tej rzeczywistości. Wiem to z własnego doświadczenia. Czyż więc powierzenie tworzenia niezbędnych dla przeżycia w dzisiejszym świecie codziennych “postów” sztucznej inteligencji nie jest świetnym wyjściem z sytuacji? Zwłaszcza jeśli większość “konsumentów” LinkedIn nie zauważy różnicy?

    AI nie jest zatem przyczyną problemu – jest jego rozwiązaniem mogącym uwolnić nas od tej niezbędnej, ale degradującej intelektualnie pracy tworzenia ciągłego strumienia płytkich treści na jeden wąski temat. Rozwiązaniem może niedoskonałym, ale w pewnym sensie nieuniknionym, swoistym „buforem” między ludźmi a toksycznym systemem mediów antyspołecznych, które to są rzeczywistym źródłem problemu.

    Chcesz treści głębszych i mądrzejszych? No cóż, te wymagają czasu i wysiłku – także od czytelnika. Gdzie więc ich szukać? Czytaj książki – zwłaszcza te stare, pisane na pewno jeszcze przez ludzi. Czytaj te blogi, które jeszcze funkcjonują i które przekazują jakąś myśl, jakąś refleksję czy wartość. Pytanie tylko kogo będzie stać na ten luksus – zarówno luksus tworzenia tych treści, które może są wartościowe, ale mało kto je zobaczy – jak i luksus ich czytania.

    Bo sytuacja, w której nie musisz być obecnym w mediach antyspołecznych już jest prawdziwym luksusem, na który stać nielicznych.

    1. Kolejny negatywny aspekt sieci antyspołecznych polega na tym, że nie możesz w nich być wielowymiarową istotą piszącą na różnorodne tematy – jak każdy specjalista od “social network marketing” czy “content marketing” powie ci już na pierwszym spotkaniu musisz zdefiniować swoją niszę, swój jeden wąski temat i o nim w kółko tworzyć “content” – czyli ową miałką papkę, której sieć antyspołeczna oczekuje. ↩︎